Relacje

Więcej szczęścia niż rozumu – czyli relacja Radka ze 120m

10 Października 2006 wybraliśmy się na wyprawę nurkową do Sharm El Sheikh. Pierwszy tydzień ja i Tomek poświęciliśmy na prowadzenie kursów.

Ja prowadziłem kurs podstawowy, a właściwie miałem do przeprowadzenia nurkowania zaliczeniowe kończące kurs OWD, Tomek natomiast prowadził kursy techniczne na poziomie Advance Nitrox oraz Extended Range. Uczestnicy wszystkich kursów pomyślnie zaliczyli wymagane ćwiczenia, z czego jesteśmy bardzo dumni.

Drugi tydzień poświęciliśmy na nurkowania techniczne czyli coś co najbardziej lubimy.

Rozpoczęliśmy od rozgrzewki czyli nurkowań powietrznych z dekompresją nitroxową na głębokość 55m. Przez kolejne dni zwiększaliśmy stopniowo głębokość nurkowania i czas pobytu na dnie celem przystosowania naszych organizmów do przebywania pod wysokim ciśnieniem parcjalnym tlenu i do narkozy azotowej.

W końcu zaplanowaliśmy poważniejsze nurkowanie w naszym ulubionym miejscu nurkowym w Sharm tj. w kanionie na Thomas Reef. Wejście do kanionu znajduje się na głębokości 40m a pionowe ściany opadają do 96 m. Miejsce nieprawdopodobnie piękne. Na końcu kanionu w jego najgłębszym miejscu znajduje się mała jaskinia. Nasz plan to nurkowanie powietrzne z deco na nitroxie 50 na głębokość 75m z czasem dennym 15 minut. Dlaczego tak długi czas denny? Z dwóch powodów. Pierwszy to normalna procedura treningowa przygotowująca do poważniejszych nurkowań trimixowych, drugi powód to chęć dokładniejszego zbadania kanionu. Podczas eksploracji na głębokości 75m znaleźliśmy tabliczkę wiszącą na ścianie kanionu, poświęconą pamięci dwóch włoskich płetwonurków, którzy zginęli tam w 2005 roku.

Plan który założyliśmy został zrealizowany w 100 %, narkoza azotowa nie spowodowała znacznego upośledzenia naszych organizmów, co świadczy min. o dobrym kierunku naszych przygotowań.

Kolejny dzień to nurkowanie powietrzne na głębokość 85m z krótkim bo 4 minutowym pobytem na dnie. Na miejsce nurkowe wybraliśmy ścianę Shark Reef gdzie pionowe ściany opadają głęboko poniżej 200m. Podczas nurkowania natrafiliśmy na silny prąd jednak widoki były tak niesamowite, że nie zakłóciło to naszego spokoju. Wówczas przypomniałem sobie pewne powiedzenie nurków technicznych: „ życie na krawędzi potrafi być niebezpieczne, ale jaki jest stamtąd widok”.

Tego dnia zrobiliśmy tylko jedno nurkowanie, gdyż plan na następny dzień zakładał 120 m na TMX. W związku z tym potrzebowaliśmy więcej czasu na wysycenie, odpoczynek i przygotowania.

Następny dzień przywitał nas jak zwykle upalnym słońcem ale i niemal bezwietrzną pogodą, która zapowiadała idealne warunki do przeprowadzenia głębokiego nurkowania.

Zapowiadała się kolejna ciekawa akcja nurkowa, gdyż razem z nami postanowili skoczyć poniżej „paczki”: nasz kolega instruktor Leszek Nowak oraz właściciel bazy Below100, instruktor trener nurkowania technicznego dr Hatem Sany Eldin. Fajnie kolejne grupowe zejście poniżej 100m. Ponadto Hatem zaproponował na miejsce nurkowania ścianę Shark Observatory, gdzie często poniżej głębokości 100m można spotkać rekiny.

Rankiem zapakowaliśmy się na łódź w Naama Jetty. Działania zaczęliśmy od analizy gazów ( rzeczy świętej dla nurków tec ), następnie klarowanie sprzętu, przygotowanie stage’y i spisywanie planów nurkowania na tabliczki. Przed spisaniem dokonaliśmy jeszcze krótkiej analizy planu wygenerowanego przez program którego standardowo używamy, czyli Z-planner. Hatem natomiast użył do planowania najnowszej wersji programu V-planner z algorytmem VPM. Rozpoczęła się dyskusja na temat różnic oraz korzyści wynikających z używania wymienionych programów. Hatem powiedział nam, że V-planner poprzez zastosowanie większej ilości głębokich przystanków dekompresyjnych skraca finalną dekompresję na ostatnich metrach. Po krótkim zastanowieniu stwierdziliśmy, że zanurkujemy według V-plannera. Spisaliśmy plany główny i awaryjny na tabliczki poczym każdy osobno mentalizował go w zaciszu łodzi. Następnie rozpoczęliśmy zakładanie sprzętu, ostatnie łyki wody w celu lepszego nawodnienia tkanek i gdy łódź podpłynęła do ścian „Shark Observatory” wskoczyliśmy do wody. No i od tego momentu zaczął się splot niefortunnych zdarzeń, które spróbuje pokrótce opisać.

Po wskoczeniu do wody rozpoczęliśmy szybkie zanurzanie, z prędkością ok. 35 metrów na minutę. Niestety od 9 metra zablokowało mi się ucho i nie mogłem wyrównać ciśnienia, musiałem znacznie zmniejszyć prędkość zanurzania oraz dwukrotnie zatrzymać się i tak do 25 metra. Czas upływał, travel gaz zużywał się ponadplanowo. Stanąłem przed dylematem zakończyć to nurkowanie czy kontynuować? Według zasad głębokiego nurkowania powinienem odpuścić sobie, nie ma nurkowania, którego nie można powtórzyć.

Postanowiłem kontynuować. Stwierdziłem, że skrócę czas nurkowania i jeśli zajdzie potrzeba zmniejszę planowaną głębokość. Dalsze zanurzanie przebiegło bez problemów. Po przekroczeniu 100 metrów zacząłem zmniejszać prędkość by wyhamować przed zaplanowanym 120 metrem. Zacząłem płynąć na zaplanowanej głębokości rozglądając się za rekinami i podziwiając nieprawdopodobnie majestatyczną ścianę Shark Observatory, która pionowo schodziła w dół daleko poza granicę widoczności. Nieprawdopodobne widoki zapierające dech w piersiach, dla takich chwil warto czasem zaryzykować! W tym miejscu Tomek zobaczył stado 8-10 rekinów, pływających wokół wyrastającej z dna skały, ale o tym dowidziałem się na powierzchni gdyż ich nie zauważyłem.

Po około 2-3 minutach płynięcia na głębokości operacyjnej poczułem, że nie mogę utrzymać pływalności i coś ciągnie mnie w dół. Dostaliśmy się w silny prąd wciągający. Musiałem znacznie dopompować moje skrzydło i wspomagać się płetwami by nie przekroczyć zaplanowanej głębokości, nieźle się przy tym namęczyłem co przełożyło się na większe zużycie gazu. Po chwili udało nam się zmniejszyć głębokość, kontrola manometrów i rozpoczynamy wynurzanie. Po dojściu do pierwszego przystanku deco na ok. 80 metrach zorientowałem się, że mam mało gazu dennego i najprawdopodobniej może mi go zabraknąć by przeprowadzić prawidłową dekompresję na głębokich przystankach.

Z niepokojem coraz częściej spoglądałem na manometry, oddech przyspieszał, serce biło coraz mocniej a gaz zużywał się coraz szybciej. W końcu zebrałem myśli i przeanalizowałem sytuację. Najważniejsze to uspokoić oddech bo każdy wdech jest już na wagę złota, nie mogłem wynurzyć się na powierzchnię bo wszyscy wiemy jaki byłby koniec!!!

Postanowiłem skracać czas pobytu na deep stopach by wydłużyć dekompresję na płytkich przystankach gdyż miałem spory, nienaruszony zapas gazu dekompresyjnego.

Podczas wynurzania między kolejnymi przystankami zauważyłem, że mój główny komputer pokazuje za niską temp. wody jak na warunki egipskie, poza tym co chwile inną.

Po kilku minutach drugi komputer oraz zegarek z funkcją głębokościomierza zaczęły piszczeć i wskazywać, że przekroczyłem dopuszczalną prędkość wynurzania, podczas gdy główny komputer wskazywał prawidłową prędkość. W efekcie przekroczyłem prędkość wynurzania. Wówczas zrozumiałem że padł mi komputer, a do głębokości przełączenia się z tmx na travel gaz pozostało mi jeszcze kilka przystanków. Pomyślałem sobie zaczęło się, jak coś ma się zepsuć to nigdy pojedynczo!

Tymczasem wskazówka manometru nieuchronnie zbliżała się do zera! No cóż nie ma innego wyjścia jak przełączyć się na travel nieco głębiej. Po chwili jednak uświadomiłem sobie że wcześniejsze głębokie nurkowania na powietrzu przygotowały mój organizm do pobytu pod wysokim ciśnieniem parcjalnym tlenu i nie powinno być źle. Taką miałem nadzieję!?

Po przełączeniu na gaz podróżny i wzięciu kilku oddechów odetchnąłem z ulgą: nie odczuwałem żadnych objawów CNS – będzie dobrze! Jednak niezbyt długo cieszyłem się z opanowania sytuacji. Dlaczego? Otóż wcześniejsze problemy z uchem przełożyły się na zbyt długi czas zanurzania i większe zużycie gazu. Ponadto przygoda z prądem na głębokości operacyjnej, a skrzydło zasilałem z butli travel! No i sytuacja się powtórzyła. Niestety nie starczy mi również gazu podróżnego by dotrzeć do przystanku na którym przełączę się na deco mix EAN 60, czyli na głębokości ok. 14 metrów.

Pytanie brzmi tylko kiedy będę musiał przełączyć się na butlę z mixem dekompresyjnym, a ściślej na jakiej głębokości i czy mój organizm będzie w stanie tolerować kolejne przekraczanie granic bezpieczeństwa. Niestety wskazówka manometru doszła do zera na głębokości 26 metrów. Kolejne chwile niepewności, sprawdzanie reakcji organizmu, doszukiwanie się objawów toksyczności tlenowej, na szczęście organizm nie poddał się.

Na głębokości 12 m wypuściliśmy bojki dekompresyjne by finalna dekompresja przebiegła ściśle na wyznaczonych przystankach oraz by nurkowie zabezpieczający czyli Lui i Piotrek mogli do nas zejść.

Przynieśli nam wodę do picia, a Piotrek dodatkowo zadbał o naszego ducha, i o to by czas na ostatnich przystankach dekompresyjnych nie dłużył się zbytnio czyli dostarczył nam najnowszy numer „Playboya”. Muszę przyznać, że od tej chwili długa dekompresja była bardzo przyjemna i przestała się ciągnąć w nieskończoność :P !

Do planowej dekompresji dołożyłem 15 min. pobytu na ostatnim przystanku tj. na 6 m dla zwiększenia bezpieczeństwa fizjologicznego. Tym razem gazu nie zabrakło. Po wynurzeniu na powierzchnię czekała nas jeszcze dekompresja na czystym tlenie. Przed wejściem na łódź zgodnie z kanonami rozebraliśmy się ze sprzętu w wodzie by zminimalizować wysiłek fizyczny po nurkowaniu. Po wejściu na pokład i uzupełnieniu płynów niezwłocznie podłączyliśmy się pod tlen. Po około 30 minutach zacząłem odczuwać nasilający się ból w stawie barkowym, ogólne znużenie, następnie uporczywe swędzenie w okolicach brzucha. Stało się ! Wystąpiły u mnie klasyczne objawy choroby dekompresyjnej typu I. Terapia tlenowa w dwóch sesjach z przerwą powietrzną pomogła. Nie musiałem jechać do komory dekompresyjnej, cóż za ulga!!!

Pozostaje pytanie, czy to nurkowanie czegoś nas nauczyło? Myślę, że każdy może wyciągnąć dla siebie jakieś wnioski, my już wiemy że nie zmienia się planu nurkowania na zupełnie nowy, tuż przed wejściem do wody. Będziemy również pamiętać iż „nie ma nurkowania, którego nie można powtórzyć” i jeśli coś idzie źle, to należy odpuścić.

Nie jesteśmy przecież nieśmiertelni….

Radek Mech